poniedziałek, 20 lipca 2015

Rozdział 3

- Czemu tak szepczesz? – zdziwiła się dziewczyna, będąc jednocześnie wdzięczną, że Harry poruszył temat procesu. Nie czekając na odpowiedź zadała kolejne pytanie. – Co im powiedziałeś?
- Prawdę – odparł krótko. – Zadawali mi pytania, a ja na nie odpowiadałem. Kazali mi opisać moją relację z Draconem, wyjawić wszystkie uprzedzenia i podejrzenia, jakie miałem na przestrzeni lat – Hermiona słuchała przyjaciela jak zahipnotyzowana. – Powiedziałem, że mimo to, wiem, że Malfoy stanął w bitwie po naszej stronie, i że to doceniam itd. – Potter machnął ręką. – Wszystko to wiesz. Ale tak między nami, muszę przyznać, że mu współczuję.
- Dostał za swoje – wyparowała Hermiona lekko oburzona słowami przyjaciela. – Całe życie był najgorszą szują, jaką znałam. Nawet nie zliczę, ile razy nas poniżał i wyśmiewał. Do ciebie ma jako taki szacunek, ale na mnie i Weasley’ach nie zostawiał suchej nitki – gryfonka na chwilę pogrążyła się we wspomnieniach. - Sprawiedliwości stało się zadość – stwierdziła w końcu.
- A pomyślałaś, przez co on przeszedł? – westchnął Harry. – My mieliśmy wybór, po której stanąć stronie, on nie – młody czarodziej już od dłuższej chwili wpatrywał się w palenisko. W jego poważnych oczach odbijały się tańczące płomyki, przez co chłopak wyglądał dość melancholijnie.
Do Hermiony dotarły słowa przyjaciela, mimo to wciąż nie była zdolna wykrzesać odrobiny sympatii do Dracona, nie mówiąc już o współczuciu. On był taki…aż brakowało jej słów. Może gdyby był milszy, mniej zarozumiały, ale Draco Malfoy to najbardziej zadufana w sobie osoba jaką kiedykolwiek znała, najbardziej opryskliwa i złośliwa, przez co najmniej lubiana. Na jego korzyść przemawiało chyba jedynie to, że przecież też był człowiekiem.
- Jaki dostał wyrok? – zapytała w końcu dziewczyna, gdy cisza między nimi przedłużała się.
- Rok prac społecznych – Hermiona zaśmiała się. Jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić dumnego Draco ganiającego po szpitalu z basenem. – I tydzień w Azkabanie – po tych słowach Hermionie zrzedła mina. Czego jak czego, ale pobytu w Azkabanie nie życzyłaby nikomu, nawet Malfoyowi.
- Widziałam go dzisiaj, jak wchodził do szpitala św. Munga – przypomniała sobie Hermiona. – Jak weszłam do środka już go nie było – Harry patrzył na koleżankę zaciekawiony. – Wiesz coś o tym?
- Nie, zaraz po przesłuchaniu mnie wyproszono – chłopak pokręcił głową. – Ale do więzienia miał jechać dopiero o 22, więc może kogoś odwiedzał – zasugerował.
- Pytanie kogo? – głośno myślała Hermiona. Ta zagadka cały dzień nie dawała jej spokoju. Według Proroka Codziennego jego ojciec dostał wyrok, a matka, oczyszczona ze wszystkich zarzutów, siedziała spokojnie w domu. Czas płynął, a dwója przyjaciół siedziała zapatrzona w ogień, pogrążona w swoich rozważaniach. Dziewczyna bardzo ceniła sobie to, że razem z Harrym mogli spędzać wspólnie czas po prostu milcząc. Nie była to niezręczna cisza, ale świadczyła o bliskości i dobrym rozumieniu się obojga.
- Chyba pójdę już spać – stwierdziła Hermiona, przeciągając się na kanapie i szeroko ziewając. – Padam z nóg. Dobranoc Harry – dziewczyna uśmiechnęła się do gryfona i wspięła się po schodach do swojej sypialni, by po chwili wtulić się w pochrapującego Rona i także oddać się w objęcia Morfeusza.

***

Harry pozostał jeszcze na dole. Zapatrzony w płomienie i zajęty rozważaniami zdawał się nie odczuwać upływu czasu.
Myślał o tym wszystkim, przez co przeszli. O tym, że dane im było zwyciężyć. Że miał wokół siebie masę kochających i wspierających go ludzi. Jednego był pewien, bez nich by sobie nie poradził. I pomimo że poniekąd rozumiał gorycz i niechęć Hermiony, jedna myśl nie dawała mu spokoju. Co Draco naprawę czuł? Jak to było nie mieć nic do gadania na swój własny temat? Jak wiele kosztowała ta wojna młodego Malfoy’a, skoro prawie nikogo nie miał? A teraz jego ojciec został skazany na dożywocie w Azkabanie, Dracon miał tam spędzić tydzień. Na samą myśl o choćby minucie w pobliżu dementorów Harry’emu przebiegły po plecach ciarki.
Ogień przyjaźnie trzaskał w kominu, gdzieś z innego pomieszczenia dobiegały go miękkie brzdąknięcia strun gitary. Było mu teraz tak dobrze. Był w domu. Potter spojrzał na wiszące nad kominkiem fotografie rodzinne. Uśmiechali się z nich wszyscy Weasley’owie. Fred stał obok George’a jak gdyby nigdy nic, wymachując jednym ze swoich gadżetów. Znajdowali się tu też Harry i Hermiona, i Fleur. Cała ich ogromna rodzina, do której Potter należał i o której myśl wywoływała w okolicy jego serca miłe uczucie ciepła.
Gdy chłopak wreszcie się podniósł, było już grubo po północy. Podziękował Bogu, że on i jego najbliżsi żyją tu w spokoju i już postawił nogę na pierwszym z wielu drewnianych stopni, gdy jego wzrok przykuło małe czarne pudełeczko, którego od dwóch dni nikt najwyraźniej nie tknął. Chłopak pokręcił głową nad dziwnym zachowaniem Rona, gdyż zdaniem Harry’ego jego przyjaciel równie dobrze mógł wręczyć Hermionie mały upominek i dzisiaj, ale że tego nie zrobił, a zielonooki czarodziej wątpił, żeby miał w przyszłości zamiar, to Harry schował mały czarny przedmiot do kieszeni spodni i ruszył do swojego pokoju.

***

Wiatr zawodził złowrogo, a o szyby i parapet waliły niczym kule armatnie ogromne krople deszczu wymieszane z gradem. Wewnątrz było wprawdzie sucho, ale ciemno i zimno. Nie wiadomo, czy to temperatura sięgała tak nisko, czy to obecność dementorów mroziła obecnym tutaj krew w żyłach.
Draco wpatrywał się w pustkę za oknem. Wszystkim, co widział była ulewa, a i tak nie wiadomo, czy w ogóle ją dostrzegał. Siedział tu już trzeci dzień, a w celi był sam. Otaczały go przeszywające krzyki i niepokojące szepty. Chłopak nie miał pojęcia, czy znajdują się tylko w jego głowie, czy może były to odgłosy wydawane przez innych więźniów. Azkaban chyba po raz pierwszy przeżywał takie oblężenie i choć dementorzy nie omieszkali zostawić nikogo samemu sobie, ich głównym zainteresowaniem cieszyli się więźniowie odsiadujący tu dożywocie.
Powracały do niego okropne obrazy. Odnosił wrażenie, jakby jego najgorsze obawy właśnie się iściły. Widział powykręcane z bólu ciała, krew i rany. Widział łzy w oczach niewinnych i to jak padają na kolana, zdolni zrobić wszystko, czego tylko można żądać, byleby ich ocalić. Oglądał najgorsze ludzkie upodlenie. I może by już postradał zmysły, gdyby nie jedna myśl, której się trzymał. Nie było to nic dobrego, więc dementorzy nie byli w stanie mu jej odebrać.
Działo się z nią coś złego, ale nikt nie wiedział, co. Została tam, w otoczeniu tej bandy niemogących nic wskórać idiotów. A Draco nie mógł z tym nic zrobić. Coś ją tam trzymało i nie chciało puścić.

Tylko świadomość, że musi powrócić. Być przy niej, bo przecież go potrzebuje. Tylko to trzymało Malfoy’a przy zmysłach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz