wtorek, 21 lipca 2015

Rozdział 4

Molly podlewała właśnie kwiatki w ogrodzie. Mogła zrobić to zaklęciem, ale to zajęcie zawsze jakoś wyjątkowo lubiła, poza tym widok kwitnących kolorowych roślinek miał swój urok. Myślała o tym, co miała dzisiaj zrobić. Zdaje się, że wszystko już wykonała, mięso w zaprawie czekało tylko na wstawienie do pieca, sterta chwastów leżała powyrywana, prezent dla Luny – własnoręcznie wydziergany fioletowy sweterek – już dawno został zapakowany, a pranie właśnie kończyło się wieszać przy pomocy jednego z bardzo przydatnych w prowadzeniu domu zaklęć. Tak, to już wszystko.
Pani Weasley uśmiechnęła się na myśl o tym, że kolejny z jej synów miał niebawem się ożenić. Hermiona była taka dobra i uprzejma, a przy tym niezmiernie odważna. Ron naprawdę miał szczęście. Kobieta życzyła młodej parze jak najlepiej. W końcu życie wracało do normy. Szkoda tylko, że Fred…Nie myśl o tym, Molly! – skarciła się i powróciła do przerwanego podlewania kwiatków.
Kobiecie zdawało się, jakby coś drgnęło w zacienionych zaroślach na końcu ogrodu, ale gdy spojrzała w tamtą stronę wszystko było w starym porządku. Nagle zrobiło jej się ciemno przed oczami i jakoś tak dziwnie słabo. Przeszył ją nieznany chłód.
- Molly, kochanie! – na dźwiękn głosu Arthura kobieta obróciła się gwałtownie. Wszystko wróciło do normy. Słońce świeciło przyjemnie. Nic nie zniknęło ze swojego miejsca, tylko jakiś nikczemny gnom przebiegł przez jej ogródek. Obiecując sobie, że jeszcze go dopadnie kobieta spojrzała na męża i wybuchła śmiechem. – Molly! – tym razem jego głos brzmiał karcąco. – Jestem cały mokry – poskarżył się pan Weasley.
- Mój drogi, nie jesteś z cukru – kobieta uśmiechnęła się do męża. – A więc o co chodzi?
- Widzisz, mam ogromny problem – zaczął poważnie. – Jak zawiązać krawat? Próbowałem zaklęć, ale tylko poskręcał się, jakby trzasnął go piorun. Molly, to wcale nie jest zabawne – bronił się Arthur, patrząc jak żona się z niego śmieje. Wystarczyło kilka sekund, by kobieta dwoma zaklęciami doprowadziła do ładu krawat i mokre ubranie męża, po czym dała mu buziaka i kazała zmykać, żeby nie spóźnił się do ministerstwa.

***

Był już późny sierpień i, jak to zwykle bywa o tej porze, nawet w Anglii słońce świeciło jasno na bezchmurnym niebie. Wszyscy, zarówno mugole jak i czarodzieje, chodzili raczej zadowoleni i zrelaksowani. Tymczasem zirytowana Hermiona padała z nóg.
Jako że nie miała dostępu do kartoteki szpitala, a ni jak nie mogła jej wykraść, gdyż pani siedząca na recepcji była gorsza od wszystkich uroków i zaklęć, jakim przyszło Hermionie stawić czoła. Gdy tylko dziewczyna pojawiała się w polu widzenia kobiety, ta druga od razu zaganiała pierwszą do jakiejś żmudnej i nieprzyjemnej pracy. Mimo to gryfonka próbowała po prostu przejść się po wszystkich salach, jakie były w szpitalu. Trzeci dzień dobiegał końca, a ona wciąż niczego nie znalazła. Został jej do zbadania tylko Odział Zamknięty. Niestety o wstępie tam mogła co najwyżej pomarzyć, poza tym leżeli tam tylko ludzie z urazami (we wszelkim tego słowa znaczeniu), z którymi uzdrowiciele nie mogli sobie poradzić, a to z kolei oznaczało, że tamta część szpitala pozostawała najczęściej pusta.
Ale o tym, czy ów stan rzeczy nie uległ zmianie, Hermiona nie mogła wiedzieć. Kiedy Hermiona nie mogła czegoś wiedzieć, a bardzo by chciała, dziewczyna zaczynała kombinować i uciekać się do nielegalnych sposobów. Pierwszym, który przyszedł jej do głowy, była peleryna niewidka.
Spróbuję jutro – stwierdziła i zaczęła się zbierać do powrotu do domu, gorączkowo rozmyślając nad tajemniczymi odwiedzinami młodego Malfoy’a.

***

- Podbijam!
- Pas!
-Sprawdzam!
- Spójrz, co tata przywiózł z pracy – zawołał uradowany Ron, zauważywszy, że jego narzeczona już wróciła. Nawiasem mówiąc, Hermiona zdążyła już przegadać z panią Weasley co najmniej pół godziny.
- Poker – stwierdziła niezainteresowana Hermiona. – Zguba i miłość wielu mężczyzn. W mugolskim świecie to powszechna gra.
- Jest genialna! – emocjonował się Ron.
- Siedzą tak już chyba z cztery godziny – napomknęła Molly. – Nie ma z nimi absolutnie żadnego kontaktu. Chodź, napijemy się herbaty – zaoferowała Hermionie, na co ta ochoczo przystała. – Upiekłam ciasteczka.
Na dźwięk tych słów dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. Wypieki pani Weasley to nie wypieki Hagrida. Za tymi pierwszymi wszyscy przepadali, pod drugie sięgali z grzeczności.
Kobiety usiadły przy ogromnym drewnianym stole i zaczęły miło gwędzić, a to o urodzinach Luny, a to o Hogwarcie…aż temat zszedł na ślubu Hermiony i Rona (dziewczyna po prostu przytakiwała swojej przyszłej teściowej, która, najwyraźniej usilnie próbując zapełnić sobie pustkę w sercu po stracie syna, zaczęła bardzo angażować się w organizację wesela).
- Cześć wszystkim! – zawołała Ginny, wpadając do pokoju jak burza. Przywitał ją tylko koleżanka i mama.
- Oni są niedostępni – brązowowłosa wskazała na grającą w karty grupkę.
- A co oni robię? – zapytała najmłodsza z Weasley’ów.
- Grają w karty – odpowiedziała Hermiona. Ale niespodziewanie Ginny straciła nią zainteresowanie i podeszła do panów. Kazała nauczyć się grać i tak spędziła z nimi cały wieczór. Krzycząc i ekscytując się.

***

- Ron, idziemy na górę? – zapytała Hermiona, opierając się chłopakowi na ramieniu.
- Co? Aayyy…Na górę? – chłopak wciąż nie odwrócił wzroku od zastawionego kartami stołu. – Z tobą.. na gorę…aaaaa tak, bardzo chętnie – rudzielec uśmiechnął się, kiedy dotarł do niego sens słów dziewczyny. – Już idziemy, kochanie.
Para znalazła się na górze i historia się powtórzyła. Zgaszenie świateł. Pocałunki. Szyja. Łóżko. Szyja. Jej syknięcia. Znów odmowa.

I poszli spać.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Rozdział 3

- Czemu tak szepczesz? – zdziwiła się dziewczyna, będąc jednocześnie wdzięczną, że Harry poruszył temat procesu. Nie czekając na odpowiedź zadała kolejne pytanie. – Co im powiedziałeś?
- Prawdę – odparł krótko. – Zadawali mi pytania, a ja na nie odpowiadałem. Kazali mi opisać moją relację z Draconem, wyjawić wszystkie uprzedzenia i podejrzenia, jakie miałem na przestrzeni lat – Hermiona słuchała przyjaciela jak zahipnotyzowana. – Powiedziałem, że mimo to, wiem, że Malfoy stanął w bitwie po naszej stronie, i że to doceniam itd. – Potter machnął ręką. – Wszystko to wiesz. Ale tak między nami, muszę przyznać, że mu współczuję.
- Dostał za swoje – wyparowała Hermiona lekko oburzona słowami przyjaciela. – Całe życie był najgorszą szują, jaką znałam. Nawet nie zliczę, ile razy nas poniżał i wyśmiewał. Do ciebie ma jako taki szacunek, ale na mnie i Weasley’ach nie zostawiał suchej nitki – gryfonka na chwilę pogrążyła się we wspomnieniach. - Sprawiedliwości stało się zadość – stwierdziła w końcu.
- A pomyślałaś, przez co on przeszedł? – westchnął Harry. – My mieliśmy wybór, po której stanąć stronie, on nie – młody czarodziej już od dłuższej chwili wpatrywał się w palenisko. W jego poważnych oczach odbijały się tańczące płomyki, przez co chłopak wyglądał dość melancholijnie.
Do Hermiony dotarły słowa przyjaciela, mimo to wciąż nie była zdolna wykrzesać odrobiny sympatii do Dracona, nie mówiąc już o współczuciu. On był taki…aż brakowało jej słów. Może gdyby był milszy, mniej zarozumiały, ale Draco Malfoy to najbardziej zadufana w sobie osoba jaką kiedykolwiek znała, najbardziej opryskliwa i złośliwa, przez co najmniej lubiana. Na jego korzyść przemawiało chyba jedynie to, że przecież też był człowiekiem.
- Jaki dostał wyrok? – zapytała w końcu dziewczyna, gdy cisza między nimi przedłużała się.
- Rok prac społecznych – Hermiona zaśmiała się. Jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić dumnego Draco ganiającego po szpitalu z basenem. – I tydzień w Azkabanie – po tych słowach Hermionie zrzedła mina. Czego jak czego, ale pobytu w Azkabanie nie życzyłaby nikomu, nawet Malfoyowi.
- Widziałam go dzisiaj, jak wchodził do szpitala św. Munga – przypomniała sobie Hermiona. – Jak weszłam do środka już go nie było – Harry patrzył na koleżankę zaciekawiony. – Wiesz coś o tym?
- Nie, zaraz po przesłuchaniu mnie wyproszono – chłopak pokręcił głową. – Ale do więzienia miał jechać dopiero o 22, więc może kogoś odwiedzał – zasugerował.
- Pytanie kogo? – głośno myślała Hermiona. Ta zagadka cały dzień nie dawała jej spokoju. Według Proroka Codziennego jego ojciec dostał wyrok, a matka, oczyszczona ze wszystkich zarzutów, siedziała spokojnie w domu. Czas płynął, a dwója przyjaciół siedziała zapatrzona w ogień, pogrążona w swoich rozważaniach. Dziewczyna bardzo ceniła sobie to, że razem z Harrym mogli spędzać wspólnie czas po prostu milcząc. Nie była to niezręczna cisza, ale świadczyła o bliskości i dobrym rozumieniu się obojga.
- Chyba pójdę już spać – stwierdziła Hermiona, przeciągając się na kanapie i szeroko ziewając. – Padam z nóg. Dobranoc Harry – dziewczyna uśmiechnęła się do gryfona i wspięła się po schodach do swojej sypialni, by po chwili wtulić się w pochrapującego Rona i także oddać się w objęcia Morfeusza.

***

Harry pozostał jeszcze na dole. Zapatrzony w płomienie i zajęty rozważaniami zdawał się nie odczuwać upływu czasu.
Myślał o tym wszystkim, przez co przeszli. O tym, że dane im było zwyciężyć. Że miał wokół siebie masę kochających i wspierających go ludzi. Jednego był pewien, bez nich by sobie nie poradził. I pomimo że poniekąd rozumiał gorycz i niechęć Hermiony, jedna myśl nie dawała mu spokoju. Co Draco naprawę czuł? Jak to było nie mieć nic do gadania na swój własny temat? Jak wiele kosztowała ta wojna młodego Malfoy’a, skoro prawie nikogo nie miał? A teraz jego ojciec został skazany na dożywocie w Azkabanie, Dracon miał tam spędzić tydzień. Na samą myśl o choćby minucie w pobliżu dementorów Harry’emu przebiegły po plecach ciarki.
Ogień przyjaźnie trzaskał w kominu, gdzieś z innego pomieszczenia dobiegały go miękkie brzdąknięcia strun gitary. Było mu teraz tak dobrze. Był w domu. Potter spojrzał na wiszące nad kominkiem fotografie rodzinne. Uśmiechali się z nich wszyscy Weasley’owie. Fred stał obok George’a jak gdyby nigdy nic, wymachując jednym ze swoich gadżetów. Znajdowali się tu też Harry i Hermiona, i Fleur. Cała ich ogromna rodzina, do której Potter należał i o której myśl wywoływała w okolicy jego serca miłe uczucie ciepła.
Gdy chłopak wreszcie się podniósł, było już grubo po północy. Podziękował Bogu, że on i jego najbliżsi żyją tu w spokoju i już postawił nogę na pierwszym z wielu drewnianych stopni, gdy jego wzrok przykuło małe czarne pudełeczko, którego od dwóch dni nikt najwyraźniej nie tknął. Chłopak pokręcił głową nad dziwnym zachowaniem Rona, gdyż zdaniem Harry’ego jego przyjaciel równie dobrze mógł wręczyć Hermionie mały upominek i dzisiaj, ale że tego nie zrobił, a zielonooki czarodziej wątpił, żeby miał w przyszłości zamiar, to Harry schował mały czarny przedmiot do kieszeni spodni i ruszył do swojego pokoju.

***

Wiatr zawodził złowrogo, a o szyby i parapet waliły niczym kule armatnie ogromne krople deszczu wymieszane z gradem. Wewnątrz było wprawdzie sucho, ale ciemno i zimno. Nie wiadomo, czy to temperatura sięgała tak nisko, czy to obecność dementorów mroziła obecnym tutaj krew w żyłach.
Draco wpatrywał się w pustkę za oknem. Wszystkim, co widział była ulewa, a i tak nie wiadomo, czy w ogóle ją dostrzegał. Siedział tu już trzeci dzień, a w celi był sam. Otaczały go przeszywające krzyki i niepokojące szepty. Chłopak nie miał pojęcia, czy znajdują się tylko w jego głowie, czy może były to odgłosy wydawane przez innych więźniów. Azkaban chyba po raz pierwszy przeżywał takie oblężenie i choć dementorzy nie omieszkali zostawić nikogo samemu sobie, ich głównym zainteresowaniem cieszyli się więźniowie odsiadujący tu dożywocie.
Powracały do niego okropne obrazy. Odnosił wrażenie, jakby jego najgorsze obawy właśnie się iściły. Widział powykręcane z bólu ciała, krew i rany. Widział łzy w oczach niewinnych i to jak padają na kolana, zdolni zrobić wszystko, czego tylko można żądać, byleby ich ocalić. Oglądał najgorsze ludzkie upodlenie. I może by już postradał zmysły, gdyby nie jedna myśl, której się trzymał. Nie było to nic dobrego, więc dementorzy nie byli w stanie mu jej odebrać.
Działo się z nią coś złego, ale nikt nie wiedział, co. Została tam, w otoczeniu tej bandy niemogących nic wskórać idiotów. A Draco nie mógł z tym nic zrobić. Coś ją tam trzymało i nie chciało puścić.

Tylko świadomość, że musi powrócić. Być przy niej, bo przecież go potrzebuje. Tylko to trzymało Malfoy’a przy zmysłach.

niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 2

Hermiona obudziła się dość wcześnie rano. Ciche pochrapywanie Rona, świadczyło o tym, że chłopak wciąż spał. Złote promienie porannego słońca zalały mały pokój, w którym się znajdowali. Nim myśl o tym, że niebawem zostanie panią Weasley dotarła do Hermiony, uderzyło ją ogromne pragnienie i ból głowy, tym gorszy, że światło raziło ją idealnie w oczy. Dziewczyna wstała i zeszła na dół. Zaklęcie na kaca nie istniało, a sprawdzone mugolskie sposoby wcale nie były takie złe. Gryfonka chwyciła szklankę soku pomidorowego i wyszła do ogrodu, żeby się przewietrzyć, a przy okazji zerwać kwiatki do wazonu, bo stare już zwiędły.
- Dokąd idziesz Harry? – zapytała Hermiona, widząc oddalającego się przyjaciela.
- Do ministerstwa magii. Dostałem wezwanie. Mam być świadkiem podczas procesu – wyjaśnił chłopak, zapinając bluzę.
- Świadkiem? – zdziwiła się Hermiona. – W jakiej sprawie? – dociekała.
- Sam chciałbym wiedzieć – odparł chłopak. – Ale chcąc nie chcąc muszę się tam zjawić – Potter posłał przyjaciółce ciepły uśmiech. – A jak ty się czujesz w roli przyszłej pani Weasley? – zagadnął. Miał Ronowi za złe, że nie wręczył pierścionka Hermionie. Nie dość, że Harry dołożył się do niego przyjacielowi, bo Rona zwyczajnie nie było stać na taką biżuterię, to jeszcze Potter sam go wybierał, bo jego kumpel stwierdził, że nie ma pojęcia, co kupić. Ron chciał tylko, żeby Hermiona się zgodziła, nie przykładał większej wagi do tego, jak się jej oświadczy.
- Dobrze – odpowiedziała niepewnie dziewczyna, bo owa myśl dopiero do niej dotarła. Niebawem miała wyjść za mąż.
- Hermiono, - zaczął Harry z rozbawieniem przyglądając się szyi przyjaciółki. To, co na niej widniało, potwierdzało słowa dziewczyny. – Widziałaś się dzisiaj w lustrze?
- Nie, dopiero wstałam – wyznała. – Czemu…? – już miała pytać, gdy nagle zrozumiała, o co chodzi jej przyjacielowi. – Zabiję go – zezłościła się gryfonka.
- Spokojnie. Prawie nie widać – było to duże niedomówienie, tak jakby powiedzieć, że ciasteczka Hagrida były puszyste i rozpływały się w ustach, ale przynajmniej poskutkowało.
- No dobrze – westchnęła dziewczyna. – Dasz mi pięć minut? Też muszę jechać do Londynu, moglibyśmy wybrać się razem.
Harry ochoczo przytaknął na jej propozycję. Wiedział wprawdzie, że pięć minut oznacza co najmniej piętnaście, ale miał jeszcze godzinę do umówionego spotkania, a zamiast pojechać, zawsze mogli po prostu przeteleportować się na miejsce. O dziwo Hermiona stała na dole gotowa do podróży już po dziesięciu minutach. Dwójka młodych czarodziejów chwyciła się za ręce i już po chwili nie było ich pod Norą.
Wylądowali na ulicy przed wejściem do Ministerstwa Magii. Szpital, do którego zmierzała Hermiona, znajdował się zaledwie kilka przecznic dalej, a dziewczyna zawsze lubiła spacery. Dwójka przyjaciół przytuliła się na pożegnanie i każde z nich ruszyło w swoją stronę.

Zanim winda w budce telefonicznej zabrała Harry’emu sprzed oczu świat mugoli, zdążył dostrzec brązowowłosą gryfonkę wpatrującą się w wystawę pobliskiego sklepu. Zrobiło mu się żal przyjaciółki, gdyż z tego, co pamiętał, był to jubiler.

***

Hermiona spojrzała na witrynę sklepu. Zawsze uwielbiała biżuterię Lilou, była taka prosta, a przy tym bajkowa, przez co od razu kojarzyła się z Luną. Dziewczyna weszła do sklepu i ustawiła się w małej kolejce do kasy. Posuwała się dość powoli. Hermiona odebrała zamówienie i skierowała się do wyjścia. Kątem oka natrafiła na wystawę pierścionków. Poczuła delikatne ukłucie, ale zignorowała to i wyszła ze sklepu. Miała piękny prezent dla przyjaciółki i wychodziła za mąż za chłopaka, który ją kochał. Głupia błyskotka nie robiła jej przecież żadnej różnicy.

***

Od kilku godzin Hermiona latała po wszystkich kondygnacjach i we wszystkich możliwych kierunkach. Przynieś, podaj, pomóż, zaprowadź, porozmawiaj, pobaw się. Najbardziej lubiła te dwie ostatnie czynności i chodź wszystko, co robiła, przepełniało ją dumą i uczuciem spełnienia, to nie mogła zaprzeczyć, że praca wolontariusza była niezwykle wymagającym i męczącym zajęciem. W ostatnich tygodniach dziewczyna schudła kilka funtów i nie było szans na nadrobienie wagi, nawet na obfitych obiadkach jej przyszłej teściowej.
W końcu dziewczyna znalazła chwilę przerwy i skoczyła do pobliskiego kiosku po coś do jedzenia. Jej panini właśnie siedziało w piecu, gdy gryfonka kątem oka dostrzegła, jak ktoś wyglądający znajomo wchodzi do szpitala. Zainteresowana uniosła głowę, aby przyjrzeć się tej osobie ale zdążyła tylko dostrzec chowającą się za framugą blond czuprynę.
- Malfoy? – wyszeptała zdziwiona. A czego on tam szukał? Hermiona nie widziała Dracona od czasów Bitwy o Hogwart, tym bardziej jego widok wywołał jej zainteresowanie.
- Że co? – bąknęła otyła sprzedawczyni, nie rozumiejąc, co dziewczyna mamrocze pod nosem. Hermiona pokręciła tylko głową, wzięła swoją kanapkę, zapłaciła i czym prędzej pognała w kierunku wejścia do szpitala. Gdy już znalazła się w środku, rozejrzała się dookoła, ale po tlenionym blondynie nie było ani śladu. Dziewczyna zaklęła pod nosem i podeszła do rejestracji. Na pytanie o nazwisko Malfoy usłyszała tylko, że wszystkie dane pacjentów są chronione i że recepcjonistka nie jest upoważniona do upowszechniania ich. Nie pomogły wyjaśnienia, że Hermiona jest tu wolontariuszem, za to zaskutkowały zagonieniem jej do pracy przy ważeniu jakiegoś okrutnie śmierdzącego i podrażniającego śluzówkę eliksiru, przez co dziewczyna non stop musiała sięgać po chusteczki.
Mimo to postawiła sobie za punkt honoru dowiedzenie się, czego ten ślizgon szukał u św. Munga.

***

W jadalni zebrali się wszyscy. Ostatnia przybyła oczywiście Hermiona, chociaż dzisiaj udało jej się wyrobić do dwudziestej. Podano posiłek i domownicy zabrali się za jedzenie. Jak co dzień rozmawiali o wielu sprawach, popijając wino. Ron spojrzał ostrożnie na swoją wybrankę, widząc, że nie jest zła za wczoraj, uśmiechnął się do niej różowiąc się przy tym. Hermiona odwzajemniła uśmiech i pochwaliła się prezentem, jaki zakupiła dla Luny. Siedzący przy stole ochoczo pochwalili jej zakup, chociaż na słowa „byłam dzisiaj u jubilera” Ron nagle pobladł i wyglądał jakby miał zaraz zemdleć.  
Urodziny Lovegood wypadały już za tydzień i planowano zorganizować przyjęcie niespodziankę na cześć solenizantki. Najbardziej podekscytowana tym zamiarem była Ginny i wkładała jego realizację całe serce oraz niekoniecznie szczęśliwego z powodu dodatkowych obowiązków Harry’ego. Dla dziewczyny była to okazja, aby w końcu zając się czymś wesołym i przyjemnym, a urodziny przyjaciółki były póki co najlepszą ku temu sposobnością.
Kiedy wszyscy rozeszli się do swoich spraw, a siostra Rona zaciągnęła brata do robienia dekoracji, w salonie zostali już tylko Harry i zaczytana Hermiona.
- Posłuchaj, – zwrócił się do przyjaciółki chłopak siadając jak najbliżej i zniżając głos do szeptu. – Byłem świadkiem w procesie Draco Malfoy’a – wyznał chłopak.

Rozdział 1

Dziewczyna wysiadła z metra na ostatniej stacji. Powoli już zmierzchało, ale ostatnie promienie słońca rzucały pomarańczową poświatę na przechodniów. Hermiona zawsze lubiła delikatne kołysanie metra, szczególnie dobrze się tam myślało, dlatego też wybrała ten środek transportu, zamiast po prostu się przeteleportować. Dziewczyna miała do pokonania pieszo jeszcze trzy mile, ale to nic, w końcu nie przez takie rzeczy już przeszła w trakcie wojny.
Wojna, pomimo iż wygrana, zebrała ogromne żniwa. Zażegnano już najgorliwsze łzy i rozpacz, ale na świecie czarodziejów odcisnęło się piętno bólu i straty, zostawiając za sobą ogólnie panującą melancholię. Radość powracała do nich powoli i niezdarnie. Minęło już kilka miesięcy, a roześmianych ludzi wciąż obrzucano karcącymi spojrzeniami. Hermionie to nie przeszkadzało. Cieszyła się, że są tacy, którzy mają powody do radości. Sama odczuwała ją, widząc powracających do zdrowia pacjentów szpitala św. Munga, w którym była wolontariuszem.
Mimo małych postępów, po całym dniu oglądania najróżniejszych okropności i ogromu ludzkiego cierpienia, nie miała właściwie na nic ochoty, a jedynym, czego potrzebowała, był zasłużony odpoczynek. Dlatego, aby jak najdłużej pozostać samą, w miarę możliwości jak najbardziej odizolowaną, wybrała podróż metrem i długi spacer.
Gryfonka szła i szła, a słońce schodziło coraz niżej, w końcu pozostawiając dziewczynę w nikłym świetle księżyca. Ona zdawała się nie zauważyć, że otacza ją tylko gęsta ciemność i szeleszcząca roślinność okolicznych pól, podążała naprzód jakby w transie, pogrążona we własnych myślach. Nagle dziewczyna ni stąd, ni zowąd przewróciła się i poczuła dziwnie pusto i samotnie. Zdziwiona, ale wciąż opanowana, podniosła się i otrzepała swoje ubranie. Kątem oka dostrzegła, że po drugiej stronie jezdni zboże wzburzyło się, jakby ktoś w nie wbiegł. 

Chyba naprawdę potrzebuję odpoczynku, pomyślała i ruszyła dalej.

***

Ogień przyjemnie trzaskał w kominku, a w powietrzu unosił się kuszący aromat pieczeni Pani Weaslay. Z radia, które oczywiście było własnością pana domu, dobiegał zgromadzonych wewnątrz przyjemny głos Elli Fitzgerald. Wszyscy zaczęli się już powoli martwić tym, że Hermiona tak długo nie wraca. Zazwyczaj była w Norze, na nowo odbudowanej po wojnie, tym razem w bardziej… prosty sposób, koło dwudziestej. Kiedy na zegarze wybiła dziewiąta, a Ron już zbierał się do wyjścia i szukania swojej ukochanej, drzwi otworzyły się, a do chatki weszła panna Granger. Była blada i jakaś taka nieswoja, co zauważyli tylko Harry i Molly, Ron z kolei oblał się tak mocnym rumieńcem, że kolor jego cery praktycznie nie odbiegał od wściekłorudych włosów.
Hermiona zdjęła buty i ze zdziwieniem wpatrywała się w swojego chłopaka, ten z kolei spojrzał na swoich rodziców, których pokrzepiające uśmiechy dodały mu animuszu. Ron chwycił dłoń wybranki i poprowadził ją przed kominek, dając znak, aby zajęła miejsce na kanapie, po czym sam usadowił się obok. Podczas, gdy dziewczyna gorączkowo zastanawiała się, co jej chłopak wymyślił, drugi z zainteresowanych w najpierw w pośpiechu, a później przerażeniu przeszukiwał wszystkie swoje kieszenie. Kiedy rudzielec posłał Harry’emu błagające o pomoc spojrzenie, ten wskazał na coś głową, a Hermiona, nie mogąc już dłużej wytrzymać, odezwała się.
- Ron, coś się stało? – zapytała wciąż nie pojmując, jaki pomysł jej chłopaka miał właśnie spełznąć na niczym. Tego ostatniego była pewna, gdyż znała Rona już wystarczająco długo. Chłopak przełknął ślinę, chwycił rękę siedzącej przed nim pięknej brązowowłosej dziewczyny i uklęknął przed nią. Im bardziej Ron robił się czerwony, tym bardziej Hermiona bladła.
Oświadczyny? Ale akurat dzisiaj, kiedy marzę tylko o tym, żeby posłać cały świat do diabła?
- Kochanie, - zaczął, biorąc głęboki oddech – Hermiono, kocham cię. Zawsze tak było. No może nie wtedy, gdy byłaś zakopaną w książkach niedostępną kujonicą, - zaśmiał się. Swój wzrok utkwił w ich splecionych dłoniach i ani myślał podnieść oczu na Hermionę. – Ale z każdym kolejnym dniem uświadamiam sobie jak wiele dla mnie znaczysz i jak bardzo pragnę, abyś zawsze była obok. Dlatego, proszę cię o rękę. Jeśli się zgodzisz, uczynisz mnie najszczęśliwszym mężczyzną na Ziemi.
Wzruszona pani Weasley oparła głowę na ramieniu swojego przepełnionego dumą z syna męża. Tyle się nacierpiała, tak wiele musiała przezwyciężyć przez te lata. Widząc jak jej syn prosi o rękę dziewczynę, którą kocha, widząc jak wszystko zaczyna wreszcie pomyślnie się układać, nie mogła powstrzymać łez. Ginny ścisnęła rękę Harry’ego, skrycie marząc o tym, że i on się jej oświadczy. Potter spoglądał to na swojego przyjaciela, w duchu dodając mu odwagi, to na leżące na kredensie malutkie czarne pudełeczko, którego Ron, jak to Ron, zapomniał.
Hermiona Granger siedziała lekko zdezorientowana, patrząc na klęczącego przed nią chłopaka. Chciała tego. Pragnęła za niego wyjść i nie mogła winić ukochanego za to, że wybrał akurat ten nieszczęsny wieczór. Mimo to dziewczyna nie odpowiadała. Zdziwiona, ale właściwie pogodzona z faktem, że nie dostanie pierścionka, czekała tylko aż Ron spojrzy jej w oczy.
- Kochanie? – Ron podniósł wzrok na swoją wybrankę, nie doczekawszy się jeszcze odpowiedzi. Ujrzał subtelny uśmiech na jej przemęczonej twarzy i całe zdenerwowanie natychmiast go opuściło. Wiedział, że nikomu nie jest łatwo, ale oboje tego pragną, w końcu tyle razem przeszli. – Kocham cię. Wyjdziesz za mnie? – zapytał, wpatrując się w małe płomyki tańczące w ciemnych oczach dziewczyny. Hermiona nie odpowiedziała. Pokiwała tylko głową i po chwili znalazła się w objęciach swojego…narzeczonego. Była zaręczona. Na jej twarzy wymalował się piękny uśmiech, przeganiając do reszty trudy i smutki tego ciężkiego dnia.
Pani Weasley, cała we łzach, zaprosiła wszystkich do obficie zastawionego stołu. Uczta trwała. Wszyscy jedli, rozmawiali, śmiali się i wznosili toasty. Byli w swoim kochającym gronie, w którym każdy czuł się dobrze. Co więcej, wojna się skończyła. Teraz mogło być już tylko dobrze. Przed Hermioną i Ronem roztaczała się piękna wizja wspólnego życia, które mieli rozpocząć zaraz po tym, jak skończą ostatni rok nauki w Hogwarcie.

Ronowi niekoniecznie podobała się perspektywa powracania do szkoły, gdyż nigdy nie był orłem w żadnej z dziedzin nauki, ale jego ukochanej udało się go przekonać, za co dozgonnie wdzięczna była jej Molly Weasley.

***

Ron i Hermiona byli ostatnimi, którzy udali się do sypialni, tym razem do jednej. Po drodze oboje nie mogli powstrzymać chichotu, spowodowanego upojeniem alkoholowym. Co więcej kilka procent tej cudownej substancji we krwi dodało Ronowi rzadko u niego spotykanej pewności siebie. Drzwi do pokoju zostały zamknięte, a chłopak niepostrzeżenie rzucił na niego zaklęcie wyciszające i zbliżył się do swojej ukochanej. Zaczął ją całować, a dziewczyna nie zaprotestowała. Po chwili oboje znaleźli się na łóżku. Każde z nich po raz pierwszy znajdowało się w takiej sytuacji, tak blisko drugiej osoby. Ron zaczął całować jej szyję i choć generalnie było do dość miłe, to lekko bolało, przez co Hermiona cicho pojękiwała. Chłopak uznał to za dobry znak i zachętę, aby posunąć się dalej, lecz gdy jego dłoń zawędrowała zdaniem dziewczyny za nisko, ta po prostu odepchnęła go od siebie.
- Ron! – oburzyła się. – Co ty robisz?
- Myślałem, że chcesz – odparł zmieszany chłopak, który w przypływie emocji, czuł, że trzeźwieje.
- Uprawiać seks? Zwariowałeś? – ofuknęła go dziewczyna i, obróciwszy się do narzeczonego plecami, otuliła się kołdrą i ułożyła do snu.