Dziewczyna wysiadła z metra na
ostatniej stacji. Powoli już zmierzchało, ale ostatnie promienie słońca rzucały
pomarańczową poświatę na przechodniów. Hermiona zawsze lubiła delikatne
kołysanie metra, szczególnie dobrze się tam myślało, dlatego też wybrała ten
środek transportu, zamiast po prostu się przeteleportować. Dziewczyna miała do
pokonania pieszo jeszcze trzy mile, ale to nic, w końcu nie przez takie rzeczy
już przeszła w trakcie wojny.
Wojna, pomimo iż wygrana, zebrała
ogromne żniwa. Zażegnano już najgorliwsze łzy i rozpacz, ale na świecie
czarodziejów odcisnęło się piętno bólu i straty, zostawiając za sobą ogólnie
panującą melancholię. Radość powracała do nich powoli i niezdarnie. Minęło już
kilka miesięcy, a roześmianych ludzi wciąż obrzucano karcącymi spojrzeniami. Hermionie
to nie przeszkadzało. Cieszyła się, że są tacy, którzy mają powody do radości.
Sama odczuwała ją, widząc powracających do zdrowia pacjentów szpitala św.
Munga, w którym była wolontariuszem.
Mimo małych postępów, po całym
dniu oglądania najróżniejszych okropności i ogromu ludzkiego cierpienia, nie
miała właściwie na nic ochoty, a jedynym, czego potrzebowała, był zasłużony
odpoczynek. Dlatego, aby jak najdłużej pozostać samą, w miarę możliwości jak
najbardziej odizolowaną, wybrała podróż metrem i długi spacer.
Gryfonka szła i szła, a słońce
schodziło coraz niżej, w końcu pozostawiając dziewczynę w nikłym świetle
księżyca. Ona zdawała się nie zauważyć, że otacza ją tylko gęsta ciemność i
szeleszcząca roślinność okolicznych pól, podążała naprzód jakby w transie,
pogrążona we własnych myślach. Nagle dziewczyna ni stąd, ni zowąd przewróciła
się i poczuła dziwnie pusto i samotnie. Zdziwiona, ale wciąż opanowana,
podniosła się i otrzepała swoje ubranie. Kątem oka dostrzegła, że po drugiej
stronie jezdni zboże wzburzyło się, jakby ktoś w nie wbiegł.
Chyba
naprawdę potrzebuję odpoczynku,
pomyślała i ruszyła dalej.
***
Ogień przyjemnie trzaskał w
kominku, a w powietrzu unosił się kuszący aromat pieczeni Pani Weaslay. Z
radia, które oczywiście było własnością pana domu, dobiegał zgromadzonych
wewnątrz przyjemny głos Elli Fitzgerald. Wszyscy zaczęli się już powoli martwić
tym, że Hermiona tak długo nie wraca. Zazwyczaj była w Norze, na nowo odbudowanej
po wojnie, tym razem w bardziej… prosty sposób, koło dwudziestej. Kiedy na
zegarze wybiła dziewiąta, a Ron już zbierał się do wyjścia i szukania swojej
ukochanej, drzwi otworzyły się, a do chatki weszła panna Granger. Była blada i
jakaś taka nieswoja, co zauważyli tylko Harry i Molly, Ron z kolei oblał się
tak mocnym rumieńcem, że kolor jego cery praktycznie nie odbiegał od wściekłorudych
włosów.
Hermiona zdjęła buty i ze
zdziwieniem wpatrywała się w swojego chłopaka, ten z kolei spojrzał na swoich
rodziców, których pokrzepiające uśmiechy dodały mu animuszu. Ron chwycił dłoń
wybranki i poprowadził ją przed kominek, dając znak, aby zajęła miejsce na
kanapie, po czym sam usadowił się obok. Podczas, gdy dziewczyna gorączkowo
zastanawiała się, co jej chłopak wymyślił, drugi z zainteresowanych w najpierw
w pośpiechu, a później przerażeniu przeszukiwał wszystkie swoje kieszenie.
Kiedy rudzielec posłał Harry’emu błagające o pomoc spojrzenie, ten wskazał na
coś głową, a Hermiona, nie mogąc już dłużej wytrzymać, odezwała się.
- Ron, coś się stało? – zapytała
wciąż nie pojmując, jaki pomysł jej chłopaka miał właśnie spełznąć na niczym.
Tego ostatniego była pewna, gdyż znała Rona już wystarczająco długo. Chłopak
przełknął ślinę, chwycił rękę siedzącej przed nim pięknej brązowowłosej
dziewczyny i uklęknął przed nią. Im bardziej Ron robił się czerwony, tym
bardziej Hermiona bladła.
Oświadczyny?
Ale akurat dzisiaj, kiedy marzę tylko o tym, żeby posłać cały świat do diabła?
- Kochanie, - zaczął, biorąc
głęboki oddech – Hermiono, kocham cię. Zawsze tak było. No może nie wtedy, gdy
byłaś zakopaną w książkach niedostępną kujonicą, - zaśmiał się. Swój wzrok
utkwił w ich splecionych dłoniach i ani myślał podnieść oczu na Hermionę. – Ale
z każdym kolejnym dniem uświadamiam sobie jak wiele dla mnie znaczysz i jak
bardzo pragnę, abyś zawsze była obok. Dlatego, proszę cię o rękę. Jeśli się
zgodzisz, uczynisz mnie najszczęśliwszym mężczyzną na Ziemi.
Wzruszona pani Weasley oparła
głowę na ramieniu swojego przepełnionego dumą z syna męża. Tyle się
nacierpiała, tak wiele musiała przezwyciężyć przez te lata. Widząc jak jej syn
prosi o rękę dziewczynę, którą kocha, widząc jak wszystko zaczyna wreszcie
pomyślnie się układać, nie mogła powstrzymać łez. Ginny ścisnęła rękę Harry’ego,
skrycie marząc o tym, że i on się jej oświadczy. Potter spoglądał to na swojego
przyjaciela, w duchu dodając mu odwagi, to na leżące na kredensie malutkie
czarne pudełeczko, którego Ron, jak to Ron, zapomniał.
Hermiona Granger siedziała lekko
zdezorientowana, patrząc na klęczącego przed nią chłopaka. Chciała tego.
Pragnęła za niego wyjść i nie mogła winić ukochanego za to, że wybrał akurat
ten nieszczęsny wieczór. Mimo to dziewczyna nie odpowiadała. Zdziwiona, ale
właściwie pogodzona z faktem, że nie dostanie pierścionka, czekała tylko aż Ron
spojrzy jej w oczy.
- Kochanie? – Ron podniósł wzrok
na swoją wybrankę, nie doczekawszy się jeszcze odpowiedzi. Ujrzał subtelny uśmiech
na jej przemęczonej twarzy i całe zdenerwowanie natychmiast go opuściło.
Wiedział, że nikomu nie jest łatwo, ale oboje tego pragną, w końcu tyle razem
przeszli. – Kocham cię. Wyjdziesz za mnie? – zapytał, wpatrując się w małe
płomyki tańczące w ciemnych oczach dziewczyny. Hermiona nie odpowiedziała.
Pokiwała tylko głową i po chwili znalazła się w objęciach swojego…narzeczonego.
Była zaręczona. Na jej twarzy wymalował się piękny uśmiech, przeganiając do
reszty trudy i smutki tego ciężkiego dnia.
Pani Weasley, cała we łzach,
zaprosiła wszystkich do obficie zastawionego stołu. Uczta trwała. Wszyscy
jedli, rozmawiali, śmiali się i wznosili toasty. Byli w swoim kochającym
gronie, w którym każdy czuł się dobrze. Co więcej, wojna się skończyła. Teraz
mogło być już tylko dobrze. Przed Hermioną i Ronem roztaczała się piękna wizja
wspólnego życia, które mieli rozpocząć zaraz po tym, jak skończą ostatni rok
nauki w Hogwarcie.
Ronowi niekoniecznie podobała się
perspektywa powracania do szkoły, gdyż nigdy nie był orłem w żadnej z dziedzin
nauki, ale jego ukochanej udało się go przekonać, za co dozgonnie wdzięczna
była jej Molly Weasley.
***
Ron i Hermiona byli ostatnimi,
którzy udali się do sypialni, tym razem do jednej. Po drodze oboje nie mogli
powstrzymać chichotu, spowodowanego upojeniem alkoholowym. Co więcej kilka
procent tej cudownej substancji we krwi dodało Ronowi rzadko u niego spotykanej
pewności siebie. Drzwi do pokoju zostały zamknięte, a chłopak niepostrzeżenie
rzucił na niego zaklęcie wyciszające i zbliżył się do swojej ukochanej. Zaczął
ją całować, a dziewczyna nie zaprotestowała. Po chwili oboje znaleźli się na
łóżku. Każde z nich po raz pierwszy znajdowało się w takiej sytuacji, tak
blisko drugiej osoby. Ron zaczął całować jej szyję i choć generalnie było do
dość miłe, to lekko bolało, przez co Hermiona cicho pojękiwała. Chłopak uznał
to za dobry znak i zachętę, aby posunąć się dalej, lecz gdy jego dłoń
zawędrowała zdaniem dziewczyny za nisko, ta po prostu odepchnęła go od siebie.
- Ron! – oburzyła się. – Co ty
robisz?
- Myślałem, że chcesz – odparł
zmieszany chłopak, który w przypływie emocji, czuł, że trzeźwieje.
- Uprawiać seks?
Zwariowałeś? – ofuknęła go dziewczyna i, obróciwszy się do narzeczonego
plecami, otuliła się kołdrą i ułożyła do snu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz