niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 1

Dziewczyna wysiadła z metra na ostatniej stacji. Powoli już zmierzchało, ale ostatnie promienie słońca rzucały pomarańczową poświatę na przechodniów. Hermiona zawsze lubiła delikatne kołysanie metra, szczególnie dobrze się tam myślało, dlatego też wybrała ten środek transportu, zamiast po prostu się przeteleportować. Dziewczyna miała do pokonania pieszo jeszcze trzy mile, ale to nic, w końcu nie przez takie rzeczy już przeszła w trakcie wojny.
Wojna, pomimo iż wygrana, zebrała ogromne żniwa. Zażegnano już najgorliwsze łzy i rozpacz, ale na świecie czarodziejów odcisnęło się piętno bólu i straty, zostawiając za sobą ogólnie panującą melancholię. Radość powracała do nich powoli i niezdarnie. Minęło już kilka miesięcy, a roześmianych ludzi wciąż obrzucano karcącymi spojrzeniami. Hermionie to nie przeszkadzało. Cieszyła się, że są tacy, którzy mają powody do radości. Sama odczuwała ją, widząc powracających do zdrowia pacjentów szpitala św. Munga, w którym była wolontariuszem.
Mimo małych postępów, po całym dniu oglądania najróżniejszych okropności i ogromu ludzkiego cierpienia, nie miała właściwie na nic ochoty, a jedynym, czego potrzebowała, był zasłużony odpoczynek. Dlatego, aby jak najdłużej pozostać samą, w miarę możliwości jak najbardziej odizolowaną, wybrała podróż metrem i długi spacer.
Gryfonka szła i szła, a słońce schodziło coraz niżej, w końcu pozostawiając dziewczynę w nikłym świetle księżyca. Ona zdawała się nie zauważyć, że otacza ją tylko gęsta ciemność i szeleszcząca roślinność okolicznych pól, podążała naprzód jakby w transie, pogrążona we własnych myślach. Nagle dziewczyna ni stąd, ni zowąd przewróciła się i poczuła dziwnie pusto i samotnie. Zdziwiona, ale wciąż opanowana, podniosła się i otrzepała swoje ubranie. Kątem oka dostrzegła, że po drugiej stronie jezdni zboże wzburzyło się, jakby ktoś w nie wbiegł. 

Chyba naprawdę potrzebuję odpoczynku, pomyślała i ruszyła dalej.

***

Ogień przyjemnie trzaskał w kominku, a w powietrzu unosił się kuszący aromat pieczeni Pani Weaslay. Z radia, które oczywiście było własnością pana domu, dobiegał zgromadzonych wewnątrz przyjemny głos Elli Fitzgerald. Wszyscy zaczęli się już powoli martwić tym, że Hermiona tak długo nie wraca. Zazwyczaj była w Norze, na nowo odbudowanej po wojnie, tym razem w bardziej… prosty sposób, koło dwudziestej. Kiedy na zegarze wybiła dziewiąta, a Ron już zbierał się do wyjścia i szukania swojej ukochanej, drzwi otworzyły się, a do chatki weszła panna Granger. Była blada i jakaś taka nieswoja, co zauważyli tylko Harry i Molly, Ron z kolei oblał się tak mocnym rumieńcem, że kolor jego cery praktycznie nie odbiegał od wściekłorudych włosów.
Hermiona zdjęła buty i ze zdziwieniem wpatrywała się w swojego chłopaka, ten z kolei spojrzał na swoich rodziców, których pokrzepiające uśmiechy dodały mu animuszu. Ron chwycił dłoń wybranki i poprowadził ją przed kominek, dając znak, aby zajęła miejsce na kanapie, po czym sam usadowił się obok. Podczas, gdy dziewczyna gorączkowo zastanawiała się, co jej chłopak wymyślił, drugi z zainteresowanych w najpierw w pośpiechu, a później przerażeniu przeszukiwał wszystkie swoje kieszenie. Kiedy rudzielec posłał Harry’emu błagające o pomoc spojrzenie, ten wskazał na coś głową, a Hermiona, nie mogąc już dłużej wytrzymać, odezwała się.
- Ron, coś się stało? – zapytała wciąż nie pojmując, jaki pomysł jej chłopaka miał właśnie spełznąć na niczym. Tego ostatniego była pewna, gdyż znała Rona już wystarczająco długo. Chłopak przełknął ślinę, chwycił rękę siedzącej przed nim pięknej brązowowłosej dziewczyny i uklęknął przed nią. Im bardziej Ron robił się czerwony, tym bardziej Hermiona bladła.
Oświadczyny? Ale akurat dzisiaj, kiedy marzę tylko o tym, żeby posłać cały świat do diabła?
- Kochanie, - zaczął, biorąc głęboki oddech – Hermiono, kocham cię. Zawsze tak było. No może nie wtedy, gdy byłaś zakopaną w książkach niedostępną kujonicą, - zaśmiał się. Swój wzrok utkwił w ich splecionych dłoniach i ani myślał podnieść oczu na Hermionę. – Ale z każdym kolejnym dniem uświadamiam sobie jak wiele dla mnie znaczysz i jak bardzo pragnę, abyś zawsze była obok. Dlatego, proszę cię o rękę. Jeśli się zgodzisz, uczynisz mnie najszczęśliwszym mężczyzną na Ziemi.
Wzruszona pani Weasley oparła głowę na ramieniu swojego przepełnionego dumą z syna męża. Tyle się nacierpiała, tak wiele musiała przezwyciężyć przez te lata. Widząc jak jej syn prosi o rękę dziewczynę, którą kocha, widząc jak wszystko zaczyna wreszcie pomyślnie się układać, nie mogła powstrzymać łez. Ginny ścisnęła rękę Harry’ego, skrycie marząc o tym, że i on się jej oświadczy. Potter spoglądał to na swojego przyjaciela, w duchu dodając mu odwagi, to na leżące na kredensie malutkie czarne pudełeczko, którego Ron, jak to Ron, zapomniał.
Hermiona Granger siedziała lekko zdezorientowana, patrząc na klęczącego przed nią chłopaka. Chciała tego. Pragnęła za niego wyjść i nie mogła winić ukochanego za to, że wybrał akurat ten nieszczęsny wieczór. Mimo to dziewczyna nie odpowiadała. Zdziwiona, ale właściwie pogodzona z faktem, że nie dostanie pierścionka, czekała tylko aż Ron spojrzy jej w oczy.
- Kochanie? – Ron podniósł wzrok na swoją wybrankę, nie doczekawszy się jeszcze odpowiedzi. Ujrzał subtelny uśmiech na jej przemęczonej twarzy i całe zdenerwowanie natychmiast go opuściło. Wiedział, że nikomu nie jest łatwo, ale oboje tego pragną, w końcu tyle razem przeszli. – Kocham cię. Wyjdziesz za mnie? – zapytał, wpatrując się w małe płomyki tańczące w ciemnych oczach dziewczyny. Hermiona nie odpowiedziała. Pokiwała tylko głową i po chwili znalazła się w objęciach swojego…narzeczonego. Była zaręczona. Na jej twarzy wymalował się piękny uśmiech, przeganiając do reszty trudy i smutki tego ciężkiego dnia.
Pani Weasley, cała we łzach, zaprosiła wszystkich do obficie zastawionego stołu. Uczta trwała. Wszyscy jedli, rozmawiali, śmiali się i wznosili toasty. Byli w swoim kochającym gronie, w którym każdy czuł się dobrze. Co więcej, wojna się skończyła. Teraz mogło być już tylko dobrze. Przed Hermioną i Ronem roztaczała się piękna wizja wspólnego życia, które mieli rozpocząć zaraz po tym, jak skończą ostatni rok nauki w Hogwarcie.

Ronowi niekoniecznie podobała się perspektywa powracania do szkoły, gdyż nigdy nie był orłem w żadnej z dziedzin nauki, ale jego ukochanej udało się go przekonać, za co dozgonnie wdzięczna była jej Molly Weasley.

***

Ron i Hermiona byli ostatnimi, którzy udali się do sypialni, tym razem do jednej. Po drodze oboje nie mogli powstrzymać chichotu, spowodowanego upojeniem alkoholowym. Co więcej kilka procent tej cudownej substancji we krwi dodało Ronowi rzadko u niego spotykanej pewności siebie. Drzwi do pokoju zostały zamknięte, a chłopak niepostrzeżenie rzucił na niego zaklęcie wyciszające i zbliżył się do swojej ukochanej. Zaczął ją całować, a dziewczyna nie zaprotestowała. Po chwili oboje znaleźli się na łóżku. Każde z nich po raz pierwszy znajdowało się w takiej sytuacji, tak blisko drugiej osoby. Ron zaczął całować jej szyję i choć generalnie było do dość miłe, to lekko bolało, przez co Hermiona cicho pojękiwała. Chłopak uznał to za dobry znak i zachętę, aby posunąć się dalej, lecz gdy jego dłoń zawędrowała zdaniem dziewczyny za nisko, ta po prostu odepchnęła go od siebie.
- Ron! – oburzyła się. – Co ty robisz?
- Myślałem, że chcesz – odparł zmieszany chłopak, który w przypływie emocji, czuł, że trzeźwieje.
- Uprawiać seks? Zwariowałeś? – ofuknęła go dziewczyna i, obróciwszy się do narzeczonego plecami, otuliła się kołdrą i ułożyła do snu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz