niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 2

Hermiona obudziła się dość wcześnie rano. Ciche pochrapywanie Rona, świadczyło o tym, że chłopak wciąż spał. Złote promienie porannego słońca zalały mały pokój, w którym się znajdowali. Nim myśl o tym, że niebawem zostanie panią Weasley dotarła do Hermiony, uderzyło ją ogromne pragnienie i ból głowy, tym gorszy, że światło raziło ją idealnie w oczy. Dziewczyna wstała i zeszła na dół. Zaklęcie na kaca nie istniało, a sprawdzone mugolskie sposoby wcale nie były takie złe. Gryfonka chwyciła szklankę soku pomidorowego i wyszła do ogrodu, żeby się przewietrzyć, a przy okazji zerwać kwiatki do wazonu, bo stare już zwiędły.
- Dokąd idziesz Harry? – zapytała Hermiona, widząc oddalającego się przyjaciela.
- Do ministerstwa magii. Dostałem wezwanie. Mam być świadkiem podczas procesu – wyjaśnił chłopak, zapinając bluzę.
- Świadkiem? – zdziwiła się Hermiona. – W jakiej sprawie? – dociekała.
- Sam chciałbym wiedzieć – odparł chłopak. – Ale chcąc nie chcąc muszę się tam zjawić – Potter posłał przyjaciółce ciepły uśmiech. – A jak ty się czujesz w roli przyszłej pani Weasley? – zagadnął. Miał Ronowi za złe, że nie wręczył pierścionka Hermionie. Nie dość, że Harry dołożył się do niego przyjacielowi, bo Rona zwyczajnie nie było stać na taką biżuterię, to jeszcze Potter sam go wybierał, bo jego kumpel stwierdził, że nie ma pojęcia, co kupić. Ron chciał tylko, żeby Hermiona się zgodziła, nie przykładał większej wagi do tego, jak się jej oświadczy.
- Dobrze – odpowiedziała niepewnie dziewczyna, bo owa myśl dopiero do niej dotarła. Niebawem miała wyjść za mąż.
- Hermiono, - zaczął Harry z rozbawieniem przyglądając się szyi przyjaciółki. To, co na niej widniało, potwierdzało słowa dziewczyny. – Widziałaś się dzisiaj w lustrze?
- Nie, dopiero wstałam – wyznała. – Czemu…? – już miała pytać, gdy nagle zrozumiała, o co chodzi jej przyjacielowi. – Zabiję go – zezłościła się gryfonka.
- Spokojnie. Prawie nie widać – było to duże niedomówienie, tak jakby powiedzieć, że ciasteczka Hagrida były puszyste i rozpływały się w ustach, ale przynajmniej poskutkowało.
- No dobrze – westchnęła dziewczyna. – Dasz mi pięć minut? Też muszę jechać do Londynu, moglibyśmy wybrać się razem.
Harry ochoczo przytaknął na jej propozycję. Wiedział wprawdzie, że pięć minut oznacza co najmniej piętnaście, ale miał jeszcze godzinę do umówionego spotkania, a zamiast pojechać, zawsze mogli po prostu przeteleportować się na miejsce. O dziwo Hermiona stała na dole gotowa do podróży już po dziesięciu minutach. Dwójka młodych czarodziejów chwyciła się za ręce i już po chwili nie było ich pod Norą.
Wylądowali na ulicy przed wejściem do Ministerstwa Magii. Szpital, do którego zmierzała Hermiona, znajdował się zaledwie kilka przecznic dalej, a dziewczyna zawsze lubiła spacery. Dwójka przyjaciół przytuliła się na pożegnanie i każde z nich ruszyło w swoją stronę.

Zanim winda w budce telefonicznej zabrała Harry’emu sprzed oczu świat mugoli, zdążył dostrzec brązowowłosą gryfonkę wpatrującą się w wystawę pobliskiego sklepu. Zrobiło mu się żal przyjaciółki, gdyż z tego, co pamiętał, był to jubiler.

***

Hermiona spojrzała na witrynę sklepu. Zawsze uwielbiała biżuterię Lilou, była taka prosta, a przy tym bajkowa, przez co od razu kojarzyła się z Luną. Dziewczyna weszła do sklepu i ustawiła się w małej kolejce do kasy. Posuwała się dość powoli. Hermiona odebrała zamówienie i skierowała się do wyjścia. Kątem oka natrafiła na wystawę pierścionków. Poczuła delikatne ukłucie, ale zignorowała to i wyszła ze sklepu. Miała piękny prezent dla przyjaciółki i wychodziła za mąż za chłopaka, który ją kochał. Głupia błyskotka nie robiła jej przecież żadnej różnicy.

***

Od kilku godzin Hermiona latała po wszystkich kondygnacjach i we wszystkich możliwych kierunkach. Przynieś, podaj, pomóż, zaprowadź, porozmawiaj, pobaw się. Najbardziej lubiła te dwie ostatnie czynności i chodź wszystko, co robiła, przepełniało ją dumą i uczuciem spełnienia, to nie mogła zaprzeczyć, że praca wolontariusza była niezwykle wymagającym i męczącym zajęciem. W ostatnich tygodniach dziewczyna schudła kilka funtów i nie było szans na nadrobienie wagi, nawet na obfitych obiadkach jej przyszłej teściowej.
W końcu dziewczyna znalazła chwilę przerwy i skoczyła do pobliskiego kiosku po coś do jedzenia. Jej panini właśnie siedziało w piecu, gdy gryfonka kątem oka dostrzegła, jak ktoś wyglądający znajomo wchodzi do szpitala. Zainteresowana uniosła głowę, aby przyjrzeć się tej osobie ale zdążyła tylko dostrzec chowającą się za framugą blond czuprynę.
- Malfoy? – wyszeptała zdziwiona. A czego on tam szukał? Hermiona nie widziała Dracona od czasów Bitwy o Hogwart, tym bardziej jego widok wywołał jej zainteresowanie.
- Że co? – bąknęła otyła sprzedawczyni, nie rozumiejąc, co dziewczyna mamrocze pod nosem. Hermiona pokręciła tylko głową, wzięła swoją kanapkę, zapłaciła i czym prędzej pognała w kierunku wejścia do szpitala. Gdy już znalazła się w środku, rozejrzała się dookoła, ale po tlenionym blondynie nie było ani śladu. Dziewczyna zaklęła pod nosem i podeszła do rejestracji. Na pytanie o nazwisko Malfoy usłyszała tylko, że wszystkie dane pacjentów są chronione i że recepcjonistka nie jest upoważniona do upowszechniania ich. Nie pomogły wyjaśnienia, że Hermiona jest tu wolontariuszem, za to zaskutkowały zagonieniem jej do pracy przy ważeniu jakiegoś okrutnie śmierdzącego i podrażniającego śluzówkę eliksiru, przez co dziewczyna non stop musiała sięgać po chusteczki.
Mimo to postawiła sobie za punkt honoru dowiedzenie się, czego ten ślizgon szukał u św. Munga.

***

W jadalni zebrali się wszyscy. Ostatnia przybyła oczywiście Hermiona, chociaż dzisiaj udało jej się wyrobić do dwudziestej. Podano posiłek i domownicy zabrali się za jedzenie. Jak co dzień rozmawiali o wielu sprawach, popijając wino. Ron spojrzał ostrożnie na swoją wybrankę, widząc, że nie jest zła za wczoraj, uśmiechnął się do niej różowiąc się przy tym. Hermiona odwzajemniła uśmiech i pochwaliła się prezentem, jaki zakupiła dla Luny. Siedzący przy stole ochoczo pochwalili jej zakup, chociaż na słowa „byłam dzisiaj u jubilera” Ron nagle pobladł i wyglądał jakby miał zaraz zemdleć.  
Urodziny Lovegood wypadały już za tydzień i planowano zorganizować przyjęcie niespodziankę na cześć solenizantki. Najbardziej podekscytowana tym zamiarem była Ginny i wkładała jego realizację całe serce oraz niekoniecznie szczęśliwego z powodu dodatkowych obowiązków Harry’ego. Dla dziewczyny była to okazja, aby w końcu zając się czymś wesołym i przyjemnym, a urodziny przyjaciółki były póki co najlepszą ku temu sposobnością.
Kiedy wszyscy rozeszli się do swoich spraw, a siostra Rona zaciągnęła brata do robienia dekoracji, w salonie zostali już tylko Harry i zaczytana Hermiona.
- Posłuchaj, – zwrócił się do przyjaciółki chłopak siadając jak najbliżej i zniżając głos do szeptu. – Byłem świadkiem w procesie Draco Malfoy’a – wyznał chłopak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz