Molly
podlewała właśnie kwiatki w ogrodzie. Mogła zrobić to zaklęciem, ale to zajęcie
zawsze jakoś wyjątkowo lubiła, poza tym widok kwitnących kolorowych roślinek
miał swój urok. Myślała o tym, co miała dzisiaj zrobić. Zdaje się, że wszystko
już wykonała, mięso w zaprawie czekało tylko na wstawienie do pieca, sterta
chwastów leżała powyrywana, prezent dla Luny – własnoręcznie wydziergany
fioletowy sweterek – już dawno został zapakowany, a pranie właśnie kończyło się
wieszać przy pomocy jednego z bardzo przydatnych w prowadzeniu domu zaklęć.
Tak, to już wszystko.
Pani Weasley uśmiechnęła się na myśl o tym, że kolejny z jej synów miał
niebawem się ożenić. Hermiona była taka dobra i uprzejma, a przy tym
niezmiernie odważna. Ron naprawdę miał szczęście. Kobieta życzyła młodej parze
jak najlepiej. W końcu życie wracało do normy. Szkoda tylko, że Fred…Nie myśl o tym, Molly! – skarciła się i
powróciła do przerwanego podlewania kwiatków.
Kobiecie zdawało się, jakby coś drgnęło w zacienionych zaroślach na końcu
ogrodu, ale gdy spojrzała w tamtą stronę wszystko było w starym porządku. Nagle
zrobiło jej się ciemno przed oczami i jakoś tak dziwnie słabo. Przeszył ją
nieznany chłód.
- Molly, kochanie! – na dźwiękn głosu Arthura kobieta obróciła się
gwałtownie. Wszystko wróciło do normy. Słońce świeciło przyjemnie. Nic nie
zniknęło ze swojego miejsca, tylko jakiś nikczemny gnom przebiegł przez jej ogródek.
Obiecując sobie, że jeszcze go dopadnie kobieta spojrzała na męża i wybuchła
śmiechem. – Molly! – tym razem jego głos brzmiał karcąco. – Jestem cały mokry –
poskarżył się pan Weasley.
- Mój drogi, nie jesteś z cukru – kobieta uśmiechnęła się do męża. – A więc
o co chodzi?
- Widzisz, mam ogromny problem – zaczął poważnie. – Jak zawiązać krawat?
Próbowałem zaklęć, ale tylko poskręcał się, jakby trzasnął go piorun. Molly, to
wcale nie jest zabawne – bronił się Arthur, patrząc jak żona się z niego śmieje.
Wystarczyło kilka sekund, by kobieta dwoma zaklęciami doprowadziła do ładu
krawat i mokre ubranie męża, po czym dała mu buziaka i kazała zmykać, żeby nie
spóźnił się do ministerstwa.
***
Był już późny sierpień i, jak to zwykle bywa o tej porze, nawet w Anglii
słońce świeciło jasno na bezchmurnym niebie. Wszyscy, zarówno mugole jak i
czarodzieje, chodzili raczej zadowoleni i zrelaksowani. Tymczasem zirytowana Hermiona
padała z nóg.
Jako że nie miała dostępu do kartoteki szpitala, a ni jak nie mogła jej wykraść,
gdyż pani siedząca na recepcji była gorsza od wszystkich uroków i zaklęć, jakim
przyszło Hermionie stawić czoła. Gdy tylko dziewczyna pojawiała się w polu
widzenia kobiety, ta druga od razu zaganiała pierwszą do jakiejś żmudnej i
nieprzyjemnej pracy. Mimo to gryfonka próbowała po prostu przejść się po
wszystkich salach, jakie były w szpitalu. Trzeci dzień dobiegał końca, a ona wciąż
niczego nie znalazła. Został jej do zbadania tylko Odział Zamknięty. Niestety o
wstępie tam mogła co najwyżej pomarzyć, poza tym leżeli tam tylko ludzie z
urazami (we wszelkim tego słowa znaczeniu), z którymi uzdrowiciele nie mogli
sobie poradzić, a to z kolei oznaczało, że tamta część szpitala pozostawała
najczęściej pusta.
Ale o tym, czy ów stan rzeczy nie uległ zmianie, Hermiona nie mogła
wiedzieć. Kiedy Hermiona nie mogła czegoś wiedzieć, a bardzo by chciała, dziewczyna
zaczynała kombinować i uciekać się do nielegalnych sposobów. Pierwszym, który
przyszedł jej do głowy, była peleryna niewidka.
Spróbuję jutro – stwierdziła i zaczęła się zbierać do powrotu do
domu, gorączkowo rozmyślając nad tajemniczymi odwiedzinami młodego Malfoy’a.
***
- Podbijam!
- Pas!
-Sprawdzam!
- Spójrz, co tata przywiózł z pracy – zawołał uradowany Ron, zauważywszy,
że jego narzeczona już wróciła. Nawiasem mówiąc, Hermiona zdążyła już przegadać
z panią Weasley co najmniej pół godziny.
- Poker – stwierdziła niezainteresowana Hermiona. – Zguba i miłość wielu
mężczyzn. W mugolskim świecie to powszechna gra.
- Jest genialna! – emocjonował się Ron.
- Siedzą tak już chyba z cztery godziny – napomknęła Molly. – Nie ma z nimi
absolutnie żadnego kontaktu. Chodź, napijemy się herbaty – zaoferowała Hermionie,
na co ta ochoczo przystała. – Upiekłam ciasteczka.
Na dźwięk tych słów dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. Wypieki pani
Weasley to nie wypieki Hagrida. Za tymi pierwszymi wszyscy przepadali, pod
drugie sięgali z grzeczności.
Kobiety usiadły przy ogromnym drewnianym stole i zaczęły miło gwędzić, a to
o urodzinach Luny, a to o Hogwarcie…aż temat zszedł na ślubu Hermiony i Rona
(dziewczyna po prostu przytakiwała swojej przyszłej teściowej, która, najwyraźniej
usilnie próbując zapełnić sobie pustkę w sercu po stracie syna, zaczęła bardzo
angażować się w organizację wesela).
- Cześć wszystkim! – zawołała Ginny, wpadając do pokoju jak burza.
Przywitał ją tylko koleżanka i mama.
- Oni są niedostępni – brązowowłosa wskazała na grającą w karty grupkę.
- A co oni robię? – zapytała najmłodsza z Weasley’ów.
- Grają w karty – odpowiedziała Hermiona. Ale niespodziewanie Ginny straciła
nią zainteresowanie i podeszła do panów. Kazała nauczyć się grać i tak spędziła
z nimi cały wieczór. Krzycząc i ekscytując się.
***
- Ron, idziemy na górę? – zapytała Hermiona, opierając się chłopakowi na
ramieniu.
- Co? Aayyy…Na górę? – chłopak wciąż nie odwrócił wzroku od zastawionego
kartami stołu. – Z tobą.. na gorę…aaaaa tak, bardzo chętnie – rudzielec uśmiechnął
się, kiedy dotarł do niego sens słów dziewczyny. – Już idziemy, kochanie.
Para znalazła się na górze i historia się powtórzyła. Zgaszenie świateł.
Pocałunki. Szyja. Łóżko. Szyja. Jej syknięcia. Znów odmowa.
I poszli spać.